Bańska Szczawnica – błyskotka ze srebra i złota

Lata swej wielkiej świetności, wzniesionej niegdyś na bazie bogatych złóż srebra i złota, ma już Bańska Szczawnica dawno za sobą, co nie znaczy absolutnie, że jej blask zupełnie przygasł. Aż trudno sobie wyobrazić, jak niezwykły musiał być to ośrodek w momencie najbujniejszego rozkwitu skoro i dziś, długo po wyeksploatowaniu szlachetnych zasobów, potrafi niejednego odwiedzającego niemal od pierwszego wejrzenia zauroczyć. Dla pragnących poznać największe skarby naszych południowych sąsiadów punkt obowiązkowy.

Słowacja, kwiecień 2017.

Kremnica – pożegnanie zimy

Absolutnie nie spodziewaliśmy się, że nasz ostatni w tym roku kontakt ze śniegiem będzie miał miejsce nie w górach, lecz w samym sercu rozgrzanego do ponad dwudziestu stopni Celsjusza słowackiego miasteczka Kremnica. Nie mamy pojęcia, skąd na środku głównego placu tego historycznego, urodziwego ośrodka wzięła się na początku kwietnia tak pokaźna biała góra, ale jej obecność na pewno nasz krótki tam pobyt ubarwiła. Oczywiście nie omieszkaliśmy tego wyrastającego o dobre kilka metrów ponad poziom Kremnicy wierzchołka zdobyć, co zgodnie uznaliśmy za symboliczne pożegnanie tegorocznej zimy.  I tak oto powstało kilka dość nietypowych kremnickich ujęć.

I jeszcze ciut bardziej tradycyjna galeria z wiosennej Kremnicy.

Słowacja 2017.

Sacrum i profanum

Ostatnimi czasy intensywnie penetrowaliśmy zaułki tyskich osiedli i choć trochę brakowało nam fotograficznej inwencji oraz pomysłu na konkretne projekty, a nawet pojedyncze kadry, okazało się, że sporą cześć zdjęć wyraźnie zogniskował jeden temat. Może więc będzie to zaczyn jakiegoś szerszego cyklu. „Tyskie sacrum i profanum” albo też po prostu „Sacrum w przestrzeni miasta”.

Tychy, marzec 2017.

Cieszyn – po obu stronach Olzy

Do Cieszyna postanowiliśmy wyskoczyć, by sprawdzić, czy czasem naszego ulubionego na polsko-czeskim pograniczu miasteczka nie dopadły ostatnio jakieś „dobre zmiany”, by przedeptać dawno niewidziane zaułki starówki i Cieszyńskiej Wenecji”, trochę pospacerować po południowej stronie Mostu Przyjaźni, no i rzecz jasna zaopatrzyć się w zapas wybornych piw oraz z roku na rok coraz doskonalszych morawskich win. Niestety, dosyć ciężki, szary i ponury dzień nie sprzyjał ani motywacji do sięgania po aparaty ani samej fotografii, stąd tylko skromniutka galeria. Trochę pochmurnych obrazków z Czeskiego Cieszyna, a z polskiego brzegu Olzy dwa wieczorne pejzaże.

Marzec 2017.

Lewocza – perełka słowackiego Spiszu

Kolejna wizyta u naszych południowych sąsiadów. Tym razem przez trzy dni gościła nas Lewocza – mieścina na tyle urocza, że do twarzy jej nawet w zleżałym, topniejącym, niespecjalnie już estetycznym śniegu. Zabytkowa, wpisana na listę UNESCO starówka, prześliczny rynek, pokryte patyną wieków mury i ostre strumienie nisko spacerującego po zimowym niebie słońca. Zaskakująco sprzyjająca fotograficznym zabawom sceneria.

Słowacja, luty 2017.

Capoliveri – wizytówka toskańskiej Elby

Wygrzewające się w ostrym śródziemnomorskim słońcu na zboczach Monte Calamita, od wieków wpatrujące się w morze, trochę senne i leniwe Capoliveri to chyba najbardziej toskańskie z elbańskich miasteczek. Wystarczy spojrzeć na położenie, zabudowę, architekturę oraz szeroko rozumianą atmosferę. Nic więc dziwnego, że poczuliśmy tam to samo co w Pizie, Pitigliano czy Sienie – od pierwszego wejrzenia szybko wzrastało w nas zauroczenie.

Włochy 2016.

Portoferraio – pastelowa stolica Elby

Krajobraz raczej typowy dla śródziemnomorskich osiedli: urokliwa marina, masywne mury obronne, tarasowo ułożona starówka, liczne, pnące się między zabytkowymi budynkami schody, trochę nadgryzione przez czas, pastelowe tynki, zielone okiennice, wszechobecne sznury z suszącym się praniem, urokliwe skwery i zaułki. Portoferraio – dwunastotysięczna stolica toskańskiej Elby. Kiedyś odstraszający najeźdźców port-forteca, dzisiaj barwne, żywe, niezwykle gościnne dla turystów miasto słońca i morza.

Włochy 2016.

Duomo di Orvieto

Do przyglądającego się umbryjskim krajobrazom ze skalistego wzniesienia, przepięknego Orvieto jechaliśmy głównie po to, by podobnie jak kiedyś Paweł Muratow dać się oczarować „strzelającym w jasne niebo zwodniczym kształtom katedry, zbudowanej z powietrza i z kamienia” („Obrazy Włoch”), katedry dosłownie „rozdzierającej przestrzeń i przyprawiającej o zawrót głowy”, jak z kolei o orvietańskim Duomo ponad pół wieku temu pisał Zbigniew Herbert („Barbarzyńca w ogrodzie”). Dzisiaj już się zachwytom tych uznanych autorów w ogóle nie dziwimy, bo zdążyliśmy się przekonać, że najsłynniejsza budowla Umbrii to bryła rzeczywiście niezwykła. Fundament pod nią położono jeszcze w wieku trzynastym, a przez następne trzy stulecia armia wybitnych architektów, rzeźbiarzy, kamieniarzy, mistrzów swoich fachów „pieściła” jej smukłości po ostatni detal, stwarzając ostatecznie dzieło, z którym niewiele innych może się równać. Jeśli chcielibyśmy wskazać miejsce, gdzie włoski gotyk sięgnął swojego ideału to katedra w Orvieto na taki przykład znakomicie się nadaje. Największe wrażenie robi oczywiście główna fasada – lekka, pełna gracji, szczodrze zdobiona wielobarwnymi mozaikami, wysmakowanymi posągami z marmuru i licznymi płaskorzeźbami, które żywym, pełnym emocji tonem opowiadają historie ze Starego i Nowego Testamentu. A całe to bogactwo najlepiej podziwiać popołudniami, kiedy front świątyni równomiernie obmywają uwydatniające misterność szczegółów strumienie ciepłego światła.

Włochy 2016.

Piąte widzenie ze Słowenią

Do Słowenii zawinęliśmy już po raz piaty. Tym razem wracając z toskańskich wojaży na niespełna tydzień osiedliliśmy się blisko wybrzeża, w wiosce tak małej, że jej nazwy nawet nie będziemy przytaczać, bo i tak nikomu nic nie powie. W każdym razie do dobrze znanego nam z poprzednich lat Kopru, czy tez włoskiego Triestu, mieliśmy przysłowiowy rzut kamieniem, co oczywiście niezwykle intensywnie wykorzystaliśmy. Ale głównym celem były, jak to zwykle w Słowenii, skały. Kilka potyczek z urodziwymi, wapiennymi ścianami Črniego Kalu i Vipavy dostarczyło nam sporo frajdy, ale jednocześnie kolejny raz przypomniało, jak nędznymi jesteśmy zawodnikami :)

Zdjęć tym razem jak na lekarstwo, bo… wobec całej gamy aktywności rzadko chciało się sięgać po aparat. Tylko kilka symbolicznych, wyraźnie niedbałych fotek ze skał i z Kopru, w którym m.in. dość przypadkowo trafiliśmy na festiwal sztuk ulicznych – imprezę niestety skromną i niespecjalnie udaną. Szkoda.

Październik 2016.

„Miasta, miasteczka, wioski”. Lukka.

Wcale nie brzydsza od najpiękniejszych i najpopularniejszych toskańskich perełek, a jednocześnie od większości z nich zdecydowanie bardziej autentyczna. Lukka – rodzinna miejscowość Giacoma Pucciniego. Ależ szkoda, że w tym roku mogliśmy z nią spółkować ledwie jedno popołudnie, jeden wieczór, jedną noc…

Włochy 2016.

Pitigliano – miasto na skale

Leżące w granicach prowincji Grosseto, czterotysięczne Pitigliano stało się niedawno naszym domem na prawie cztery dni. Niewiele jest w Toskanii miejsc jednocześnie tak niezwykłych i tak konsekwentnie pomijanych przez większość opisujących włoskie atrakcje, dostępnych na polskim rynku przewodników. Przejrzeliśmy w sumie chyba dziesięć mniej lub bardziej obszernych publikacji i tylko jedna z nich wspomniała w ogóle o wyrastającym przeszło trzysta metrów ponad okolicę „mieście na wulkanicznym tufie”, czyli na pomarańczowawej, osadowej skale. Założone oczywiście przez Etrusków, rozbudowane przez Rzymian, a później bogate włoskie rody (m.in. Orsinich), od wieku piętnastego zasiedlone przez liczną społeczność żydowską, która przez następne stulecia harmonijnie współegzystowała tu z chrześcijanami, nadając miasteczku specyficzny klimat (stąd mówi się czasem o Pitigliano jako o „Małym Jeruzalem”). Oczywiście dzisiejszemu Pitigliano daleko do lat świetności i chwały, ale niezwykłego charakteru nie można mu absolutnie odmówić. No i na szczęście nikt jeszcze póki co nie zamienił go w pozbawione życia i prawdy muzeum, co niestety zdarza się nie tylko we Włoszech coraz częściej.

A jeśli już w „mieście na skale” zawitacie na dłużej, nie zapomnijcie:

  • dokładnie przyjrzeć się starówce, odkryć jak cudnie zmieniają się jej tajemnicze zakamarki o różnych porach nocy i dnia;
  • udać się na dłuższy spacer poza miasto, by przekonać się jak wygląda panorama Pitigliano w szerszej perspektywie;
  • w nowej, osiedlowej części miasta odnaleźć niepozorny lokal „Nonsolopizza” (Via Brodolini 59), by za kilka euro zaznać prawdziwej, włoskiej pizzy w najwybitniejszym wydaniu;
  • posmakować włoskich lodowych przysmaków na Via Roma – głównej arterii starego miasta;
  • odwiedzić i oddać się kąpieli w oddalonych o zaledwie dwadzieścia kilometrów, naturalnych i, co dla Polaków wręcz szokujące, zupełnie bezpłatnych, gorących, siarkowych źródłach – Terme di Saturnia.

Włochy 2016.

„Miasta, miasteczka, wioski”. Jelenia Góra – stolica Karkonoszy.

Trochę przypadkowych zdjęć z dość chaotycznych spacerów brukami Jeleniej Góry, która całkiem niedawno gościła nas przez kilka dni. Do „stolicy Karkonoszy” ruszaliśmy przede wszystkim z myślą o słynnym, corocznym święcie ulicznych teatrów, ale dodatkową atrakcją okazała się sama przestrzeń tego ciekawego, niezwykle urokliwego miasta.

Lipiec 2016.

„Miasta, miasteczka, wioski”. Czeski Mikulov – miasto słońca i wina.

Położony między Brnem a Wiedniem, słynący z tradycji winiarskich Mikulov – kameralne miasteczko pełne rzadko spotykanego uroku, przepięknie wkomponowane w obficie karmiony słońcem krajobraz Moraw Południowych. Zdaniem wielu najbardziej śródziemnomorski skrawek Republiki Czeskiej.

Czerwiec 2016.

„Miasta, miasteczka, wioski”. Wizyta w Kromieryżu.

Do Kromieryża trafiliśmy szukając jakiejś przyjaznej oazy, która nadawałaby się na krótki odpoczynek po wyczerpującym wspinaniu w pobliskich skałach. Czasu mieliśmy naprawdę mało, więc powiedzieć, że poznaliśmy to urokliwe miasteczko byłoby grubą przesadą. Popołudnie uciekło niestety szybko. Pierwszą jego część spędziliśmy na brukach przytulnego rynku i okolicznych uliczek, między innymi gasząc pragnienie Birelem i kawą, dopieszczając podniebienia oraz obficie karmiąc inne odpowiedzialne za odbiór przyjemności receptory. Druga część upłynęła w estetycznym, zaskakująco spokojnym Ogrodzie Zamkowym (jednym z najsłynniejszych tego typu obiektów w Czechach), gdzie mocno już zmęczeni intensywnym dniem głównie gapiliśmy się, z wyraźnie wymalowaną na twarzach dziecięcą radością, na parkowych rezydentów – mniej i bardziej egzotyczne zwierzaki, które dość swobodnie poruszają się po całym obszarze. Na tyle tylko starczyło nam energii. Do Kromieryża wrócimy jeszcze w niedalekiej przyszłości na jakiś sensowny fotograficzny plener, póki co zaś publikujemy skromną, poglądową galerię.

Czechy 2016.

24 godziny w Bolesławcu

W drogę można ruszyć z bardzo różnych powodów. W naszym przypadku chodzi czasem o coś tak prozaicznego jak zmęczenie krajobrazem. Nagła potrzeba zmiany otoczenia każe nam po prostu wyjść z domu, wsiąść do autobusu, pociągu, czy też samochodu i ruszyć gdzieś, gdzie nas dawno nie było, albo gdzie nie było nas jeszcze nigdy. Ktoś mógłby oczywiście zapytać, a cóż takiego ważnego i wyjątkowego tam jest? Odpowiedź jest prosta – coś innego. Inny widok z okna, inna przestrzeń, inna pogoda, inna architektura, inne bodźce i emocje, inni ludzie, inne z nimi, mniej lub bardziej głębokie relacje, inni my. I taka oto, podszyta głodem odmienności motywacja rzuciła nas niedawno do Bolesławca. W niezwykle estetyczne polskiej stolicy ceramiki spędziliśmy gęste od przyjemności 24 godziny.

Maj 2016.

„Miasta, miasteczka, wioski”. Ze Zgorzelca do Görlitz.

Nie zamieszkują nas najmniejsze nawet uprzedzenia ani jakiekolwiek niechęci do naszych zachodnich sąsiadów, a mimo to, z jakiegoś bliżej nieznanego powodu rzadko przekraczamy polsko-niemiecką granicę. Tym bardziej warto więc odnotować nasz ostatni, króciutki pobyt na ziemiach RFN. Skromna galeria zdjęć z majowego spaceru zarówno prawym, jak i lewym brzegiem Nysy Łużyckiej: zaskakująco ciekawe Görlitz i również warty odwiedzenia, choć niestety wyraźnie bardziej „polski” (przeczuleni na punkcie swojej narodowej dumy mogą sobie oczywiście ten przymiotnik zrozumieć po swojemu, my akurat w tym miejscu nic specjalnie pozytywnego nie mamy na myśli) Zgorzelec.

Maj 2016.

Góra Zamkowa

Góra Zamkowa (Wzgórze Zamkowe) ma dla cieszynian znaczenie szczególne. To w końcu nie tylko popularna turystyczna atrakcja, dogodny widokowy „taras”, czy też ulubione przez wielu miejsce spotkań i romantycznych schadzek, lecz przede wszystkim dla całej okolicy symboliczny punkt centralny, któremu swój początek zawdzięcza współczesny Cieszyn. Z dawnych czasów w różnej kondycji do dziś na wzgórzu zachowały się: XI-wieczna romańska Rotunda św. Mikołaja, fragmenty murów piastowskiego zamku, gotycka Wieża Piastowska z XIV wieku i znacznie młodszy Pałac Myśliwski Habsburgów.

Cieszyn 2016.

Przedwiośnie w Cieszynie

Cieszyn przywitał nas niedawno bardzo przychylną aurą, za którą w wyjątkowo szarych w tym roku, zimowych miesiącach mocno zdążyliśmy się stęsknić. Przyjemna temperatura, niebieskie niebo, czule głaszczące policzki słonko, a do tego wyraźnie już wyczuwalny aromat wiosny. Pewnie dlatego ten strzegący granicy, pamiętający początki państwa polskiego ośrodek wydał nam się jeszcze bardziej niż zwykle przystojny.

Marzec 2016.