Sierpniowe tułaczki. Cz. II. Frutti di Dolomiti

Po solidnej górskiej zaprawie w mocno pofałdowanej Karyntii wylądowaliśmy u stóp monumentalnej Marmolady, w Dolomitach, które ugościły nas pięknie. Wszystko okazało się bezproblemowe, kolana spisywały się dzielnie, jedzenie było wyśmienite, krajobrazy oszałamiające, a słoneczko szczodre. Ludzi zaskakująco dużo, ale i tak bez trudu znajdowaliśmy przestrzeń tylko dla siebie. Na długo zapamiętamy tych kilka dni…

Sierpień 2022.

Czas słońca i gór

Dwa i pół tygodnia intensywnego obcowania z górskim krajobrazem i z hojnie się do nas uśmiechającym słońcem. Austria, Włochy, SłoweniaWysokie Taury, Alpy Gailtalskie, Dolomity oraz Alpy Julijskie. Mnóstwo godzin na szlaku, tysiące metrów przewyższenia, kilkanaście przepięknych szczytów i przełęczy w przedziale 2000-3300 m n.p.m., kilka przyjemnych via ferrat, symboliczne akcenty wspinaczkowe, zdrowe dawki pływania oraz kąpieli, czyli, jak na jeden wakacyjny wyjazd, całkiem sporo emocji. Pamiątkowych zdjęć – tych lepszych i tych gorszych – napstrykaliśmy oczywiście co niemiara. Poniżej ich na szybko wybrana pierwsza część.

Sierpień 2022.

Trydent

Trydent – miejsce, w którym kiedyś, prawie pięć wieków temu, grupka osobliwych, dość zabawnie ubranych przedstawicieli pewnego ekspansywnego światopoglądu decydowała o sprawach, jak się okazało, niezwykle ważnych dla całego globu. Dziś stolica autonomicznego, najbardziej na północ wysuniętego włoskiego regionu. Urokliwa, dostojna, żywa, zdecydowanie warta dłuższych odwiedzin. Nam niestety w pewien upalny czerwcowy dzień starczyło czasu i energii ledwie na kilka nieśpiesznych spacerów brukami historycznego centrum, w tym oczywiście Piazza del Duomo.

Czerwiec 2019.

Arco, Dro, Garda, Sarca…

Trochę wakacyjnych, raczej mało starannych fotek z wspinaczkowo-rowerowego tygodnia, który spędziliśmy niedawno nad bogatymi w przepyszne wino, wyjątkowo w tym roku upalnymi brzegami lazurowego jeziora Garda i rwącej rzeki Sarca.

Włochy, czerwiec 2019.

Słoneczna Muggia

Słoneczna Muggia – szczęśliwie zapomniany przez biznes turystyczny, jedyny włoski przyczółek na półwyspie Istria.

Sierpień 2018.

Powrót na słoweńską Istrię

Po prawie dwuletniej, zbyt już wyraźnie stymulującej naszą tęsknotę przerwie wróciliśmy na słoweńską ziemię, a precyzyjniej rzec ujmując – na wapienne, słoweńsko-włoskie pogranicze, gdzie czas sprawiedliwie podzieliliśmy między wspinanie, „próby kolarskie”, spacery, zwiedzanie i kulinarne degustacje. Domem był Osp, ale w zasięgu rowerowej przejażdżki mieliśmy Koper, Izolę, Muggię i Triest. Tydzień minął błyskawicznie.

Sierpień 2018.

Pożegnanie z Sardynią

Jako ostateczne zamknięcie tematu naszego majowo-czerwcowego wypadu na Sardynię zestaw dość przypadkowych fotografii, dla których zabrakło miejsca w opublikowanych dotąd galeriach. Do zobaczenia słoneczna wyspo.

Sardynia 2018.

Wspinaczkowa przygoda w Ulassai

Ulassai – niepozorne miasteczko, które przycupnęło sobie około dwudziestu kilometrów od wschodniego wybrzeża Sardynii, czyli na tyle blisko, by przy dobrej pogodzie móc beztrosko wpatrywać się w morze, i wystarczająco daleko, by na co dzień nie zmęczyć się nadmiernym kontaktem z turystą, gościło nas przez pięć dni. Wybierając ten kierunek mieliśmy nadzieję na jakąś poważniejszą zażyłość ze skałą, ale nie spodziewaliśmy się, że czuwające nad okolicą okazałe, wapienne ściany okażą się jedną z najlepszych wspinaczkowych aren, jakie kiedykolwiek poznaliśmy. Potencjał całego rejonu trudno opisać. Przyjaźni tubylcy, zaskakujące swoim rozmachem widoki, całkiem spore spektrum opcji trekkingowych i pokaźna liczba przystępnych, niezwykle estetycznych wspinaczkowych linii (od łatwych „trójek” aż po stopień 8c, a nawet 9a, jeśli brać pod uwagę kilka otwartych projektów), których, co ważne, z roku na rok przybywa, dzięki intensywnej pracy grupy zapalonych społeczników. W samym tylko kanionie Sa Tappara, oddalonym ledwie 10-15 minut piechotą od centrum Ulassai, znajdziemy około 150 dróg, w tym ponad osiemdziesiąt nie trudniejszych niż 6c, co sprawia, że nawet tacy wspinaczkowi emeryci jak my mają całkiem spore pole do działania. Dawno już nie spędziliśmy na skałach tak przyjemnych chwil.

 

Sardynia 2018.

Między Portixeddu a Fontanamare

Nie spodziewaliśmy się, że przy całym bogactwie Sardynii, najbardziej zbliżony do naszego subiektywnego ideału kawałek ziemi znajdziemy na najmniej docenianym przez przewodniki, zachodnim wybrzeżu. Na poznanie około dwudziestokilometrowego odcinka ciągnącego się od Portixeddu, przez Buggerru, Mesuę, Nebidę, do Fontanamare zarezerwowaliśmy łącznie ponad cztery doby, czyli, jak się okazało, dużo za mało, żeby nacieszyć się niezwykle oryginalną ofertą tego zapomnianego przez turystyczne biura rejonu. Z napęczniałych od wrażeń dni najbardziej zapamiętamy: niesamowicie urozmaicony, często zupełnie dziki krajobraz, kapitalne skały i niezaprzeczalny walor miejscowego wspinania oraz długie godziny na przepięknych, pustych, czasami wręcz prywatnych plażach, gdzie intensywnie spółkowaliśmy z mocno nadpobudliwym morzem i momentami aż nazbyt łaskawym słońcem.

Sardynia 2018.

Włoska stolica wspinaczki skałkowej

Krótki przerywnik w temacie ilustrowania Sardynii A.D. 2018. Kilka niedbałych kadrów z wizyty w Arco – położonej w pobliżu pięknego jeziora Garda, włoskiej stolicy wspinaczki skałkowej i wszelakich aktywności górskich.

Czerwiec 2018.

Orgosolo, czyli miasto-galeria

Orgosolo – przed laty owiana złą sławą stolica sardyńskiego bandytyzmu, dziś pełne specyficznego klimatu, wyjątkowo barwne miasto-galeria. Takiego zagęszczenia najróżniejszych, niezwykle oryginalnych form street artu nie spotkaliśmy na swojej drodze nigdy wcześniej. Nawet gdy naszym domem była Dozza. Nawet gdy szlakiem murali przemierzaliśmy portugalską Lizbonę.

Sardynia 2018.

Sardyńskie piaski

O tym, że sardyńskie wybrzeża charakteryzuje niezwykle sprzyjający rekreacji walor nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Nie jesteśmy typowo plażowymi zwierzętami, ale obok pięknych języków pieszczonego intensywnie przez morze piasku – idealnie białego, żółciutkiego, czasem pomarańczowego – nie mieliśmy szans ani zamiaru przechodzić obojętnie. Trudno powiedzieć, które z kąpielisk podobało nam się najbardziej. W przedsezonowej szacie każde wyglądało jak pocztówka z jakiegoś obiecanego raju.

Sardynia 2018.

ABC sardyńskich miasteczek, odc. III

ABC sardyńskich miasteczek, odcinek trzeci. „C” jak Castelsardo. Prawdziwa gratka dla fotografów i wielbicieli morskich kulinariów. Chyba najpiękniej usytuowany ośrodek na całej wyspie.

Sardynia 2018.

ABC sardyńskich miasteczek, odc. II

ABC sardyńskich miasteczek, odcinek drugi. „B” jak Bosa. Okazała twierdza i pięknie wkomponowany w krajobraz zespół kolorowych zabudowań przyglądających się ujściu rzeki Temo do morza.

Sardynia 2018.

ABC sardyńskich miasteczek, odc. I

ABC sardyńskich miasteczek, odcinek pierwszy. „A” jak Alghero. Kataloński przyczółek na włoskiej wyspie, nieprzypadkowo zwany „Barcelonetą”, czyli małą Barceloną.

Sardynia 2018.

Maki, makia i cała reszta, czyli Sardynia w wydaniu majowym

 

Tak się dziwnie składa, że nieraz, z przyczyn nie całkiem jasnych, byt ludzki zamiast wzrastać, niebezpiecznie wrasta w powszedniość, kurczy się. Dlatego też, raz na jakiś czas, potrzebna jest mu solidna kuracja, odpowiednio długa pauza od rutynowych gimnastyk i schematów, radykalna zmiana – rytmu, dystrybucji energii, sposobu myślenia, perspektywy, a najlepiej również krajobrazu, otoczenia. Świadomi tego, postanowiliśmy udać się w tym roku na „rehabilitację” do Italii, a dokładniej na słoneczną Sardynię, gdzie w warunkach śródziemnomorskiej wiosny, gdy cała niemal wyspa przemienia się w bujny ogród, mieliśmy nadzieję rozkwitnąć jak tamtejsze maki, rozkrzewić się jak tamtejsza makia. Z tego początkowo dość mizernie skonkretyzowanego pomysłu urodziła się całkiem pokaźna, gęsta od wrażeń podróż (powyżej prowizoryczna, ukazująca naszą trasę mapka), którą teraz, w kilku kolejnych odcinkach spróbujemy zilustrować. Najpierw trochę zdjęć sardyńskiej wiosny – naszym zdaniem, na spotkania z południowoeuropejskimi wyspami najlepszej z pór roku. Wielka szkoda, że nam już zdążył ulecieć z nozdrzy jej niezwykle intensywny zapach.

Sardynia 2018.

Dozza – dom street artu

W najbliższych tygodniach nasz album zdominuje pewnie temat Sardynii, ale zanim tak się stanie, wpierw jeszcze mały przystanek. Dozza – jedna z perełek włoskiego regionu Emilia-Romania słynąca z niebanalnego street artu, który powstaje tu zupełnie legalnie w ramach szczycącego się już prawie sześćdziesięcioletnią tradycją festiwalu i z roku na rok w coraz większym stopniu tworzy krajobraz tego uroczego, kameralnego miasteczka. Mieliśmy sporo szczęścia, że między kolorowymi murami mogliśmy spędzić całe dwie doby.

Włochy 2018.

21 dni, 21 zdjęć…

Gdybyśmy się kiedyś zastanawiali, w co się nasze oczy wgapiały na przełomie maja i czerwca w roku dwutysięcznym osiemnastym, zostawiamy sobie na pamiątkę ślad po kolejnym, zakończonym zaledwie wczoraj, pod każdym względem udanym wypadzie na słoneczne południe. Oczywiście, dwadzieścia jeden na szybko wybranych zdjęć to zdecydowanie za mało, żeby zilustrować te arcybogate trzy tygodnie, ale od czegoś zacząć trzeba :)

Włochy 2018.

„Miasta, miasteczka, wioski”. Aosta.

Pomysł, by odwiedzić słoneczną Aostę – stolicę najmniejszego, ale i najbardziej górzystego z włoskich regionów – kiełkował w naszych głowach już od wielu lat. Wreszcie stało się. Całkiem niedawno, wioząc do domu z Prowansji ciężki ładunek wakacyjnych wrażeń, urządziliśmy sobie w tym atrakcyjnym zakątku, ukrytym za szczelnym murem najwyższych alpejskich ścian, dwudniową pauzę. Poniżej kilka stamtąd obrazków.

Włochy 2017.

Odyseja wrześniowa

Zacznijmy od końca, czyli od tego, że całkiem niedawno, po trzech tygodniach nieobecności w rodzimych stronach, zaparkowaliśmy wreszcie pod domem wyraźnie sfatygowany liczącą sobie grubo ponad pięć i pół tysiąca kilometrów drogą, mocno przeładowany wakacyjnymi wrażeniami samochód, co było kropką wieńczącą naszą wrześniową przygodę. Urlop A.D. 2017 zapamiętamy jako jeden z najintensywniejszych epizodów w z roku na rok coraz bogatszej historii naszych kontaktów z mniej lub bardziej obcymi krainami. Tym razem nasz szlak wiódł przez terytorium aż siedmiu państw, a w trzech z nich (Szwajcaria, Francja, Włochy) zdecydowaliśmy się zacumować na dłużej. Ustroniom znanym nam dotychczas tylko z opowieści i z literatury przyglądaliśmy się zarówno z dołu, jak i z góry, karmiliśmy zmysły sielanką alpejskich dolin, spacerowaliśmy między lodowcami, pierwszy raz na naszym kontynencie „cieszyliśmy się” dolegliwościami związanymi z wysokością 4000 m n.p.m., ale także wygrzewaliśmy kości w prowansalskim słońcu, a nawet zostawiliśmy kilka śladów na śródziemnomorskich plażach. Włóczyliśmy się, wspinaliśmy się, radowaliśmy się towarzystwem serdecznych ludzi. Odkąd drugiego dnia, po krótkim przystanku w Północnym Tyrolu, wylądowaliśmy w szwajcarskim kantonie Valais, w naszej drodze zaskakująco często towarzyszył nam Rodan. Poznaliśmy go jako niewielki ciek biorący swój początek w lodowcach Alp Urneńskich, przyglądaliśmy się, jak nabiera mocy i nawadnia bogate w wino okolice Sion i Martigny, jak wita oraz opuszcza Jezioro Genewskie, by po chwilowej rozłące spotkać go ponownie w pobliżu Arles i dać się mu poprowadzić do dzikiego Camargue, gdzie zmęczona ponad ośmiusetkilometrową tułaczką rzeka ostatecznie umyka do morza. Lepszych i gorszych zdjęć dokumentujących ten błogi czas powstało oczywiście sporo. Na początek ogólna galeria…

 

Szwajcaria, Francja, Włochy, wrzesień 2017.

Sant’Andrea, znaczy raj

Trudno powiedzieć, co dokładnie kazało nam przyjechać do Sant’Andrea. Przypadek? Szczęśliwy traf? Intuicja? Nie wiadomo. Pewnym jest tylko to, że pomysł, by na kilka październikowych dni ten nadmorski zakątek okrzyknąć domem okazał się strzałem w dziesiątkę. A trzeba podkreślić, że chociaż niewiele jest na Elbie miejsc równie magicznych, Sant’Andrea dla większości osób przybywających na wyspę ciągle nie jest kierunkiem oczywistym. Pierwszeństwo niemal zawsze mają reklamowane głośno Portoferraio, Porto Azzurro, Marciana, Marina di Campo, Cavoli czy tez Fetovaia. I bardzo dobrze. Dzięki temu, że nie ciągną tu tłumy, mała nadmorska wioska wciąż zachowuje swój subtelny urok.

W Sant’Andrea naprawdę nietrudno poczuć się dobrze. Aura w październiku jest przewidywalna i hojna. Błękitną płachtę nieba rzadko przesłania jakikolwiek opar, a wiatr lubi spać do późna. Poranki są ciche i leniwe – typowe dla śródziemnomorskiego świata. Sygnał do śniadania daje zwykle słońce, gdy między bryły domów zaczyna wlewać strumienie miękkiego światła. Ogrody oraz balkony szybko wypełniają aromaty świeżo parzonej kawy i słodkości. Jesienny chłód miło liże odsłonięte stopy. W koronach drzew intensywnie stroi się do swych symfonii ptactwo. Ołtarze przyrody w milczeniu oczekują gości.

Środek dnia najlepiej spędzić nad morzem. Plaża w Sant’Andrea jest wąska i niezbyt długa, ale urocza. Między pomarańczowawe skały łaskawa natura wcisnęła niewielką zatoczkę i wyłożyła brzeg wygodnym dywanem jasnego piasku. Po sezonie nie spotkamy tu wielu ludzi. Może kilka młodych ciał bezwstydnie spółkujących ze słońcem, może jakąś grupkę uszczęśliwionych kontaktem z wodą dzieciaków, może kilku staruszków z kontynentu cieszących się tu swoją emeryturą. Kąpielisko wielu nazwałoby idealnym. Nie jest co prawda, jak lubimy najbardziej, dzikie, ale całe zaplecze zorganizowano z należytym umiarem. Krajobrazu nie przeładowano nadmiarem parasolek i leżaków. Kilka metrów od brzegu furkoczą na wietrze banery dwóch przytulnych knajpek. Jedzenie jest tu wyśmienite. Nie ma wątpliwości, że nawet najbardziej wymagające podniebienia poczują się w Sant’Andrea szczęśliwe.

Popołudniami wioska odpoczywa od upału w chłodnym cieniu rzucanym przez masyw Monte Capanne. Plaża całkiem pustoszeje. Wtajemniczeni nie uciekają jednak do swoich apartamentów i hotelów, lecz obierają kierunek na Capo Sant’Andrea, by w porę zająć na skalistych trybunach wygodne miejsce. Czas na codzienne przedstawienie. Przez kilka kwadransów publikę hipnotyzują najpierw fale miotające się dziko w zatoczkach klifu, a następnie festiwal kolorów żegnający zmęczone całodzienną harówką słońce. Spektakl się kończy, gdy na ogorzałych twarzach gasną ostanie światła. Wszyscy zgodnie ruszają na kolację. W knajpkach już czuć zapach owoców morza, pizzy, risotta i pasty.  Chłodzą się lekkie, przyjemnie owocowe wina. Upojna biesiada potrwa do późna. O lepsze zwieńczenie udanego dnia naprawdę trudno.

Włochy 2016.

Capoliveri – wizytówka toskańskiej Elby

Wygrzewające się w ostrym śródziemnomorskim słońcu na zboczach Monte Calamita, od wieków wpatrujące się w morze, trochę senne i leniwe Capoliveri to chyba najbardziej toskańskie z elbańskich miasteczek. Wystarczy spojrzeć na położenie, zabudowę, architekturę oraz szeroko rozumianą atmosferę. Nic więc dziwnego, że poczuliśmy tam to samo co w Pizie, Pitigliano czy Sienie – od pierwszego wejrzenia szybko wzrastało w nas zauroczenie.

Włochy 2016.

Portoferraio – pastelowa stolica Elby

Krajobraz raczej typowy dla śródziemnomorskich osiedli: urokliwa marina, masywne mury obronne, tarasowo ułożona starówka, liczne, pnące się między zabytkowymi budynkami schody, trochę nadgryzione przez czas, pastelowe tynki, zielone okiennice, wszechobecne sznury z suszącym się praniem, urokliwe skwery i zaułki. Portoferraio – dwunastotysięczna stolica toskańskiej Elby. Kiedyś odstraszający najeźdźców port-forteca, dzisiaj barwne, żywe, niezwykle gościnne dla turystów miasto słońca i morza.

Włochy 2016.