Ostatnia porcja obrazków z tegorocznego, kwietniowego wypadu do Dalmacji. Cudne Modro Jezero, które w tym łaskawym, przedsezonowym czasie mieliśmy niemal na własność oraz trochę mglistych pamiątek ze szlaków Gór Dynarskich.
To były zaledwie przystanki w tegorocznej dalmackiej przygodzie. Krótkie, ale bardzo przyjemne. Makarska i Trogir – dwie urokliwe, oblegane latem przez turystów miejscowości, w naszym albumie w wersji mocno przedsezonowej.
Siedem niezwykle urozmaiconych dni w mocno przedsezonowej Dalmacji. Hojne słoneczko, przeważnie niebieskie niebo, umiarkowane, idealne do aktywności temperatury, puste o tej porze roku wybrzeża, piękne krajobrazy, zaledwie garstka turystów. Odpoczynek, kulinarne przyjemności, zwiedzanie, sporo wspinania i kilka akcentów górskich na szlakach Alp Dynarskich. Naprawdę dobry tydzień. Poniżej pierwszy wybór zdjęć.
Zdjęcie jak zdjęcie. Na pozór zwykły obrazek ze słonecznej Chorwacji, a jednak nie do końca. Niemal dokładnie w tym momencie, gdy migawka utrwalała ten dalmacki krajobraz, usłyszeliśmy sygnał komórki. „Halo?”. To był naprawdę piękny, łaskawy i dobry dzień, kiedy dowiedzieliśmy się, że odeszła Danuta. Świat mocno zubożał. Powstała ciemna, cholernie pojemna luka.
W tym roku z wiosną witaliśmy się na styku natury i cywilizacji – w położonej wśród szczytów Wielkiej Fatry zabytkowej wiosce Vlkolínec. Coraz bardziej chory ten nasz ziemski padół, ale trzeba przyznać, że miejscami wciąż całkiem ładny…
Mocno nas przybił tegoroczny marzec, słoneczny, a jednak, z wiadomych powodów, piekielnie ciemny. Struł, pozbawił energii oraz inwencji. Na krótką kurację ruszyliśmy w góry. Żeby odpocząć. Żeby się odbudować. Rozciągnąć gnaty. Rozciągnąć myśli…
Štefanová – cicha wioska leniwie wylegująca się u stóp Wielkiego Rozsutca, jedna z naszych ulubionych baz noclegowych na całej Słowacji – i jej urokliwe okolice, czyli z ostatniego zimowego spotkania z Małą Fatrą galeria druga.
Styczniowe spotkania z zimą na szlakach Małej Fatry to dla nas już swoista tradycja, od której był w ostatnich latach tylko jeden wyjątek, sprezentowany nam, rzecz jasna, przez pandemię. Po zeszłorocznym poście niedawno ponownie ruszyliśmy w stronę jednej z naszych ulubionych grani, oczywiście ze sporymi nadziejami i, jak można się było spodziewać, nie spotkał nas nawet najmniejszy zawód. To był piękny, niezwykle urozmaicony, lekko przedłużony weekend, podczas którego zaserwowano nam bogaty zestaw najlepszych zimowych dań: kilkudziesięciocentymetrową warstwę świeżego puchu, zawieje, zamiecie, siarczysty mróz, rozhulały wiatr obniżający odczuwalną temperaturę do -25 stopni, momenty ograniczonej do minimum widoczności, ale też sporo godzin, gdy się do nas ładnie uśmiechało słońce. A to wszystko dzieliliśmy z zaledwie garstką podobnych nam jednostek. Naprawdę intymna i upojna to była w bieli kąpiel. Poniżej pierwsza z niej porcja ilustracji.
Łapszanka, Kacwin, Niedzica, Osturnia i niemal całkiem bezludne o tej porze roku okolice, czyli porcja obrazków z bardzo rekreacyjnego weekendu na widokowych szlakach Spiszu.
Tłoczne ostatnimi czasy oblicze Tatr nie specjalnie mieści się w naszych estetycznych wzorcach, dlatego zbocza i granie najwyższych polskich gór przedeptujemy znacznie rzadziej niż przed laty. Za to częściej przyglądamy im się z pewnego dystansu…
Obrazków z górskich królestw było ostatnimi czasy sporo, dlatego, dla odmiany, jako fotograficzne podsumowanie roku 2021, prezentujemy serię motywów, które zarejestrowaliśmy w tym sezonie na terenach znacznie niżej położonych. Przyjemne odludzia, dużo kolorów, trochę słodkiej i słonej wody, odrobina tkanki miejskiej oraz kilka pamiątek z dni wspinaczkowych. To był w sumie całkiem estetyczny rok…
W górach już całkiem przyjemna zima. Dość spontanicznie postanowiliśmy wyskoczyć na Babią Górę, żeby trochę pobawić się świeżym puchem, póki jeszcze doszczętnie nie zadeptał go coraz bardziej niestety charakterystyczny dla „Królowej Beskidów” tłum.
11 listopada postanowiliśmy urządzić sobie prywatne święto niepodległości, niepodległości od absurdów polskiej rzeczywistości, urągających inteligencji politycznych teatrzyków, prymitywnych radykalizmów, zaraźliwej znieczulicy oraz banalnych fobii i uciekliśmy na moment do naszych południowych sąsiadów, a konkretnie w cudownie puste o tej porze roku Niżne Tatry. Zrodziła się z tego całkiem przyjemna, chociaż dość wyczerpująca górska przygoda. Start nie nazbyt wczesnym rankiem na parkingu w okolicach Mikulášskiej chaty, żółtym szlakiem w stronę Poľany (1890 m n.p.m.), następnie główną granią przez trzy najwyższe szczyty całego pasma – Deresze (2004 m n.p.m.), Chopok (2024 m n.p.m.) oraz Dziumbier (2043 m n.p.m.), a na zakończenie druga wizyta na Chopoku i nużący powrót do samochodu wzdłuż odrobinę posępnej infrastruktury ośrodka Jasná. 23 kilometry na nogach, ponad 1600 metrów łącznej sumy przewyższeń. Czas niezły – 8,5 godziny na szlaku, z czego pewnie dobrych 5-6 kwadransów zabrały nam odpoczynki na panoramicznych wierzchołkach oraz przerwy na zdjęcia. To był naprawdę dobry dzień.
Porcja świeżych obrazków z naszych dwóch jesiennych, okołohalloweenowych wypadów wspinaczkowych na Jurę. Przyjemny, owocny, zaskakująco ciepły i wolny od tłumów czas.
Wachau to jeden z najmniejszych, ale i najsłynniejszych rejonów winiarskich w Austrii. Niezwykły, zaskakujący. Nie często zdarza się spotkać krajobraz tak wyraźnie przekształcony przez człowieka, a jednocześnie prezentujący się tak pięknie. Znakomity przykład na to, że można czynić sobie ziemię poddaną ze smakiem, z zachowaniem niepisanych estetycznych norm. Wszechobecne, wylegujące się na miejscami nadspodziewanie stromych brzegach Dunaju ogrody winorośli zapewniają przestrzeń nie tylko do odpoczynku, ale i do aktywności. Na odcinku trzydziestu pięciu kilometrów znajdziemy między innymi: całą gamę opcji spacerowych, hikingowych i trekkingowych, sporo naprawdę wybitnych punktów widokowych, gęstą sieć przyjemnych dróg rowerowych o różnym stopniu trudności, kilka spektakularnych rejonów wspinaczkowych oraz mnogość uroczo ulokowanych miast i wiosek pełnych pamiątek z przeszłości. Zaprawdę, powiadamy wam: arcybogaty to region.
Rzeczywistość w naszej skrzywionej psychicznie ojczyźnie coraz mniej ciekawa, człowiek czasem napić się musi. Mieliśmy spędzić kilka aktywnych chwil w górach wysokich, ale ostatecznie zamieszkaliśmy w winnicy. Dolina Wachau ugościła nas pięknie – kulturą oraz otwartością mieszkańców, krajobrazem, no i oczywiście kapitalnym winem. Steinfeder, Federspiel, Smaragd – przez cztery dni staraliśmy się dokładnie poznać wszelkie między nimi różnice. Intensywny, całkiem przyjemny kurs :)
Na początek bez zbędnych słów. Słynąca z produkcji doskonałego wina, być może nawet najlepszego w całej Austrii, niezwykle urodziwa DolinaWachau w odzieniu jesiennym – w jej przypadku chyba najpiękniejszym. Mnóstwo słońca i orgia kolorów…