By uciszyć tęsknoty za alpejskimi panoramami wygrzebaliśmy sobie kilka czarno-białych fotografii z naszego wrześniowego pobytu w przepięknym Valais…
Szwajcaria 2017.
Wyruszając do Szwajcarii wiedzieliśmy, że tydzień to zdecydowania za mało, by bliżej poznać tą cudnie pofałdowaną krainę. Postanowiliśmy więc, ignorując wszelkie kaprysy alpejskiej pogody i pomruki naszych niedoleczonych kontuzji, dobrze wykorzystać każdy dzień, każdą godzinę, każdą minutę. Na górskich szlakach spędziliśmy naprawdę dużo czasu, a na kartach naszych aparatów zapisało się całkiem sporo tułaczych pamiątek. Poniżej pierwsza ich część.
Valais, wrzesień 2017.
W graniczącym z Włochami i Francją, przepięknym krajobrazowo, szwajcarskim kantonie Valais na każdym niemal kroku spotkać można jakieś „naj”. Na powierzchni prawie dwa razy mniejszej niż najmniejsze polskie województwo znajdziemy między innymi: najdłuższy alpejski lodowiec, największą na świecie grotę lodowcową, najwyżej w Europie położoną stację kolejki linowej, największy na kontynencie kompleks termalnych kąpielisk, największe europejskie podziemne jezioro, najwyższą zaporę grawitacyjną, prawie pięćdziesiąt czterotysięczników, a wśród nich najłatwiejszy w Alpach – Breithorn i oczywiście najpiękniejszy – Matterhorn. A do tego wszystkiego standardowy zestaw górskich atrakcji, lazurowe jeziorka, estetyczne miasteczka, sielskie wioski, sporo śladów historii i hektary bujnej winorośli ślicznie zdobiącej zbocza mocno nasłonecznionych dolin. Nic dziwnego, że tydzień, który spędziliśmy w tym arcybogatym świecie wydał się nam wyjątkowo niepojemny.
Szwajcaria 2017.
Zacznijmy od końca, czyli od tego, że całkiem niedawno, po trzech tygodniach nieobecności w rodzimych stronach, zaparkowaliśmy wreszcie pod domem wyraźnie sfatygowany liczącą sobie grubo ponad pięć i pół tysiąca kilometrów drogą, mocno przeładowany wakacyjnymi wrażeniami samochód, co było kropką wieńczącą naszą wrześniową przygodę. Urlop A.D. 2017 zapamiętamy jako jeden z najintensywniejszych epizodów w z roku na rok coraz bogatszej historii naszych kontaktów z mniej lub bardziej obcymi krainami. Tym razem nasz szlak wiódł przez terytorium aż siedmiu państw, a w trzech z nich (Szwajcaria, Francja, Włochy) zdecydowaliśmy się zacumować na dłużej. Ustroniom znanym nam dotychczas tylko z opowieści i z literatury przyglądaliśmy się zarówno z dołu, jak i z góry, karmiliśmy zmysły sielanką alpejskich dolin, spacerowaliśmy między lodowcami, pierwszy raz na naszym kontynencie „cieszyliśmy się” dolegliwościami związanymi z wysokością 4000 m n.p.m., ale także wygrzewaliśmy kości w prowansalskim słońcu, a nawet zostawiliśmy kilka śladów na śródziemnomorskich plażach. Włóczyliśmy się, wspinaliśmy się, radowaliśmy się towarzystwem serdecznych ludzi. Odkąd drugiego dnia, po krótkim przystanku w Północnym Tyrolu, wylądowaliśmy w szwajcarskim kantonie Valais, w naszej drodze zaskakująco często towarzyszył nam Rodan. Poznaliśmy go jako niewielki ciek biorący swój początek w lodowcach Alp Urneńskich, przyglądaliśmy się, jak nabiera mocy i nawadnia bogate w wino okolice Sion i Martigny, jak wita oraz opuszcza Jezioro Genewskie, by po chwilowej rozłące spotkać go ponownie w pobliżu Arles i dać się mu poprowadzić do dzikiego Camargue, gdzie zmęczona ponad ośmiusetkilometrową tułaczką rzeka ostatecznie umyka do morza. Lepszych i gorszych zdjęć dokumentujących ten błogi czas powstało oczywiście sporo. Na początek ogólna galeria…
Szwajcaria, Francja, Włochy, wrzesień 2017.