Trekkingowy Kyanjin Ri

Dziś mała rocznica. Właśnie się bowiem zorientowaliśmy, że dokładnie 5 lat temu, 12 października 2011 roku, razem z Dorotką i Witkiem – współtowarzyszami naszej drugiej nepalskiej przygody, mieliśmy przyjemność stać na wierzchołku Kyanjin Ri (4773 m n.p.m.) i w pełnym, himalajskim słońcu podziwiać naszpikowaną białymi ścianami panoramę rejonu Langtang. Ależ ten czas zleciał. A teraz znowu jesteśmy w drodze. Tylko odrobinę mniej odległej. Właśnie spłynęliśmy z nieskąpiącej nam ciepła wyspy Elby, by zapuścić się w nieznane nam dotąd zakątki południowej Toskanii. Dla wszystkich kompanów naszych dawnych wojaży ślemy pozdrowienia z miasta na skale – Pitigliano.

„Powrót” do Nepalu vol. 1

Wkradła się ostatnio w naszą rzeczywistość lekka stagnacja i pewnie dlatego tak mocno wzięło nas na wspominki. Z tęsknoty za wrażeniami postanowiliśmy wrócić pamięcią do Nepalu – odległej krainy, w której mieszkają ludzie życzliwi i pogodni, przestrzeń miejska oszałamia swoim kolorytem, rytmem i różnorodnością, góry, nawet te niskie, są niewiarygodnie wysokie, a splendor przyrody dosłownie rzuca człowieka na kolana. Z ogromnego sentymentu do tego arcyciekawego zakątka publikujemy zdjęcia, na które z różnych powodów w naszym albumie dotychczas zabrakło miejsca. Dziś pierwsza z dwóch przygotowanych galerii.

Nepal, październik 2011.

Nepal 2009. Zapiski.

Poniższą, bardzo wiekową już relację umieszczamy nie dlatego, że posiada jakąkolwiek wartość literacką, lecz z czystego sentymentu. To był w końcu nasz długo wyczekiwany debiut w Nepalu, a zarazem pierwsza pozaeuropejska podróż. Chyba żadnego innego wyjazdu nie opisaliśmy z porównywalną dokładnością. Dużo, dużo czytania :)

Nepal 2009 – zapiski z  podróży

30.09.2009 – „Namaste Katmandu”

Wschodzi słońce, kiedy nasz lot z Katowic do Katmandu via Monachium via Doha nareszcie dobiega końca. Jesteśmy wycieńczeni. Nic dziwnego – dwie przesiadki, trudna do zliczenia liczba kontroli i odpraw, niedobór spokojnego snu. Każda trwająca niemal dobę podróż musi dać się człowiekowi we znaki, nawet jeśli przebiega pod opieką tak przyjaznych i komfortowych w swoim standardzie linii jak Qatar Airways.

Lekko zamroczeni przemierzamy kolejne korytarze ramię w ramię z całymi zastępami przybyszów. Są Anglicy, Czesi, Francuzi, Niemcy, Hindusi, Amerykanie, ale olbrzymia większość to, jak się nam przynajmniej wydaje, rodowici mieszkańcy Nepalu. Ten gigantyczny tłum jest dla nas sporym zaskoczeniem. Spodziewaliśmy się co prawda, że trwające właśnie Dasain – wielkie święto, podczas którego Nepalczycy wędrują do miejsc swoich urodzin i odwiedzają bliskich – mocno odbija się na komunikacji wewnętrznej, nie sądziliśmy jednak, że jest również tak dużym wyzwaniem dla transportu międzynarodowego. Nie robimy jednak z tego większego problemu i próbujemy w tej sytuacji szybko się odnaleźć.

Czytaj dalej

Poon Hill trek

Czterodniowy Poon Hill trek to chyba najłatwiejsza i najkrótsza z trekkingowych propozycji w rejonie Annapurny. Jej punktem kulminacyjnym jest sięgający 3193 m n.p.m. widokowy szczyt wyrastający ponad popularną wśród turystów wioską Ghorepani. Według nas, dla poszukiwaczy prawdziwych górskich emocji opcja raczej skromna, dlatego najlepiej uczynić go częścią jakiejś poważniejszej tułaczki, np. wokół Annapurny, czy też, jak w naszym przypadku, do Południowej Bazy (South Annapurna Base Camp).

Nepal 2009.

Phewa Tal

Pokhara, trzecia co do wielkości nepalska aglomeracja, sama w sobie nie jest specjalnie ciekawa, ale posiada jeden wyjątkowy skarb. Przepiękne Jezioro Fewa (Phewa Tal, Fewa Lake), bo o nim mowa, to obok malujących się ponad jego wysokimi brzegami wspaniałych himalajskich panoram, najważniejsza atrakcja, czyniąca cały rejon miejscem naprawdę wartym odwiedzenia. Dla nas Phewa Tal przez kilka dni było głównym animatorem wolnego czasu. Każdego ranka przynosiło tak potrzebny w tym karmionym obficie słońcem krajobrazie chłód, później zapraszało do orzeźwiającej kąpieli i na łodziach woziło nas po swojej srebrnej skórze, wieczorem zaś, wespół z zachodzącym słońcem, stawało się aktorem niebywałych, bogatych w niezwykłe barwy przedstawień. Dzięki temu wizytę w Pokharze na pewno na długo zapamiętamy.

Nepal 2009.

W krainie jezior Gosainkund

Jesień w Gosainkund pachnie rozgrzaną słońcem skałą. Nic dziwnego. Przecież nie licząc bezkresu nieba i kilku lazurowych zwierciadeł rozrzuconych po okolicy jezior, wiele więcej prócz kamieni tutaj nie ma. O ile przeważnie o uroku wysokogórskich, nepalskich szlaków decyduje mnogość strzelistych piramid, lodowe rzeźby oraz śnieżne czapy, o tyle krajobraz tej ukrytej na wysokości ponad czterech kilometrów, świętej dla hinduistów krainy niemal w całości buduje ciężki, surowy granit – w wyższych partiach zupełnie nagi, niżej zaś gdzieniegdzie wysłany prześcieradłami przesuszonych himalajskim klimatem porostów i traw. Październikową barwą tego odrobinę monotonnego, co absolutnie nie znaczy, że pozbawionego piękna, zakątka jest soczysty, rudawy brąz, czasem wręcz pomarańcz.

Do Gosainkund (4380 m n.p.m.) przybyliśmy dzień wcześniej niż planowaliśmy. Jeszcze nas do końca nie opuścił smak przepysznego śniadania w wiosce Syabru (Thulo Shyaphru, 2250 m n.p.m.), w której odpoczywaliśmy po półtoratygodniowej przygodzie w Dolinie Langtang, a niespełna trzydzieści godzin później siedzimy już wygodnie na ganku położonego nad srebrzącym się jeziorem hoteliku Peacefull Lake. Trochę obawiając się rywalizacji o wcale nie liczne tutaj miejsca noclegowe zaraz po przybyciu przystąpiliśmy do meldunkowych formalności, dzięki czemu ze zdobyciem dwuosobowego pokoju nie było większego kłopotu. Zdążyliśmy już jego skromne, lecz schludne i przytulne wnętrze oswoić oraz trochę odpocząć, nie pozostaje nam zatem nic innego, jak udać się na upojny spacer zanim popołudniowy opar przysłoni widoki. Jak dotąd pogoda zupełnie przyzwoita. Względnie czyste niebo i dziesięciostopniowy upał. W oddali, na poplamionym intensywnym światłem brzegu jeziora Bhairavkund czeka już na nas dobra znajoma – cisza. Bez zbędnej zwłoki ruszamy, by się z nią serdecznie przywitać.

Czytaj dalej

Trekking w Dolinie Langtang

Trzy lata temu intensywnie ładowaliśmy akumulatory w graniczącym z Tybetem rejonie Langtang. Kilkudniowy trekking do wioski Kyanjin Gompa i z powrotem to popularna, łatwa trasa pozwalająca zwiedzić jedną z najpiękniejszych dolin Nepalu, otoczoną przez siedmiotysięczne szczyty grup górskich Langtang Himal i Jugal Himal. Idealna opcja dla osób rozpoczynających dopiero samodzielne tułaczki w Himalajach. Poniżej kilka przykładowych obrazków ze szlaku. A w naszej „czytelni” obszerniejsza relacja („W stronę Tsergo Ri„).

Nepal 2011.

W stronę Tsergo Ri

Kiedy we wnętrzu naszego skromnego pokoiku zaczyna rozchodzić się sygnał budzika, dawno już nie śpimy. Od dłuższego czasu podnieceni wiercimy się w śpiworach i przez szybę niezbyt szczelnego okna hoteliku Monastery podziwiamy kolejną urokliwą, październikową, himalajską noc – czarną, ale niezwykle gwieździstą. Z lekkim oporem podnosimy z łóżek nasze sfatygowane ostatnimi dniami ciała i przy światłach czołówek pośpiesznie zamieniamy puchową osłonę na kilka warstw ciepłej odzieży. Na zewnątrz bezgraniczna cisza oraz całkiem spory mróz. Zgrabiałymi z zimna dłońmi sprawdzamy przezornie stan naszych plecaków, a następnie długo wsłuchujemy się w milczenie gór. Otwarte na oścież receptory miło łechce wszechobecny tu feromon przygody.

Minął prawie tydzień odkąd jeepem pokonaliśmy męczącą drogę z Kathmandu do Dhunche, by rozpocząć nasz długo wyczekiwany trekking w położonej na północ od nepalskiej stolicy, bezpośrednio graniczącej z Tybetem, przepięknej Dolinie Langtang. Czytaj dalej

„Miasta, miasteczka, wioski”. Patan.

Kilka fotek z Nepalu z 2009 i 2011 roku. Nieszary Patan w odcieniach szarości.

Patan jest jednym z najstarszych miast w Dolinie Kathmandu. Jego historia liczy sobie już ponad 1700 lat. Przez wiele stuleci rywalizował z dzisiejszą stolicą i Bhaktapurem o miano najważniejszego ośrodka w okolicy. Dzisiaj pod względem powierzchni i liczby mieszkańców jest jedną z pięciu największych nepalskich aglomeracji. Sercem miasta jest arcyciekawy Durbar Square.

W Sanktuarium Annapurny

Mija 5 lat odkąd pierwszy raz zapuściliśmy się na nepalskie szlaki. Południowa Baza Annapurny – punkt kulminacyjny naszego himalajskiego debiutu, leży na wysokości 4130 m n.p.m., w samym sercu niezwykłego lodowcowego cyrku, którego brzegi tworzy aż jedenaście szczytów sięgających powyżej 6000 metrów. Niewielkie himalaistyczne obozowisko prócz legendarnej południowej ściany Annapurny I (8091 m n.p.m.) bezpośrednio otacza sześć siedmiotysięczników (Baraha Shikhar – 7647, Annapurna III – 7555, Khangsar Kang – 7485, Gangapurna – 7454, Annapurna South – 7219, Tarke Kang – 7202) oraz cztery sześciotysięczniki (Machhapuchhre – 6993, Singu Chuli – 6501, Hiunchuli – 6441, Gandharba Chuli – 6248). Miejscowa ludność, zwłaszcza Gurungowie, znają ten krajobraz bardzo dobrze. Deothal – bo takiej używają w odniesieniu do niego nazwy, od wieków jest dla nich miejscem odnowy i duchowego rozwoju, świętą ziemią, na której chronione i czczone jest życie w każdej postaci. Nie dziwi nas to ani trochę, podobnie jak fakt, że zauroczeni okolicą pierwsi himalaiści nadali jej miano Sanktuarium. Dobrze ukryty przed światem za lodowo-skalną barierą, piękny, ale i budzący grozę naturalny amfiteatr wydaje się wręcz stworzony do medytacji lub modlitwy.

Tihar w Katmandu

Tihar, zwany też Festiwalem Świateł, to nasze ulubione nepalskie święto. Rozpoczyna się zwykle pod koniec października i trwa pięć dni. Miasta i wioski rozświetlają oliwne lampki, przed drzwiami domostw i sklepów rosną poświęcone Laxmi ołtarzyki, ludzie noszą na szyjach kwieciste girlandy, miejscowi artyści z ryżu, fasoli, soczewicy i innych produktów spożywczych tworzą olbrzymie mandale, dzieci kolędują, młodzież bawi się, a miejscowe zespoły prezentują swoje taneczne układy.

Nepal 2011.