W ostatnich dwunastu miesiącach sporo czasu spędziliśmy w górach, co nie znaczy, że zupełnie zrezygnowaliśmy z błogiego odpoczynku na terenach niżej położonych oraz eksploracji przyjemnej dla oka, zabytkowej miejskiej tkanki. Poniżej, jako podsumowanie roku 2024, obszerna galeria niegórskich obrazków z miejsc, które na tabliczkach naszej pamięci najbardziej wyraźnie wyryły słowo „radość”.
Wyraźnie zabieliła się w ostatnich dniach główna grań Małej Fatry. A dosłownie tydzień wcześniej podziwialiśmy jeszcze jej, jak zwykle pięknie kolorowe, odzienie jesienne. Co widać na załączonych obrazkach :)
Krótkość listopadowych dni czasem przytłacza, ale ma też jeden wyraźny plus – w górach znacznie łatwiej niż na przykład latem, czasem nawet przypadkiem, można natknąć się na pełen magicznych świateł spektakl wyreżyserowany przez zachodzące słońce. Przekonaliśmy się o tym ostatnio na szlakach Małej Fatry.
Ostatnia galeria z naszych intensywnych, sierpniowych spotkań z górami. We włoskiej części ZachodnichAlp Zillertalskich spędziliśmy zaledwie dwa dni, ale udało się wycisnąć z nich całkiem sporo. Mimo niepewnej pogody bez problemów wdrapaliśmy się na dwa przystojne trzytysięczniki – Wurmalmspitze (3022 m n.p.m.) i Wilde Kreuzspitze (3134 m n.p.m.), zdążyliśmy dobrze poznać okolice prześlicznego jeziora Lago di Selvaggio (Wilder See), przyjrzeliśmy się dokładnie drewnianej zabudowie wioski Malga Fane, uważanej za jedno z najpiękniejszych tego typu miejsc w Tyrolu Południowym, oraz zjedliśmy kilka naprawdę znakomitych dań w Brixner Hütte (Rifugio Bressanone) – bez wątpienia najlepszej górskiej jadłodajni, jaką dotychczas spotkaliśmy na swojej drodze.
Świeża historia. Początek października. Rezygnujemy z dalekich wojaży i urlopowe ostatki przemieniamy we wspinaczkowy tydzień na świetnie nam znanej, chociaż ostatnio rzadziej odwiedzanej, polskiej Jurze. W Rzędkowicach jesień w pełnym rozkwicie, hojne słoneczko, cudnie umiarkowane temperatury i zaskakująco mało ludzi. Mnóstwo przestrzeni do zabaw na skale. W tych komfortowych warunkach z przyjemnością odhaczamy większość dróg z licznej listy rekreacyjnych nowości przygotowanych niedawno przez Jacka Czecha (pozdrawiamy, świetna robota!), a energii starcza nawet na całkiem udane próby na trudniejszych projektach w okolicach naszych niezbyt wyśrubowanych, wspinaczkowych życiówek. Dobre i owocne dni.
W niezawodnych włoskich Dolomitach czekało na nas w tym roku to, co zawsze – budzące respekt skalne formacje, zielone hale, gęste opary, kłębiaste chmury i oczywiście mnóstwo przepięknego, południowego światła…
Dolomity Lienzkie były ostatnim etapem naszego sierpniowego wypadu i niestety zostawiliśmy sobie na to niezwykle interesujące, nieznane nam wcześniej pasmo zdecydowanie zbyt mało czasu. Głównym kierunkiem krótkiego rozpoznania dość spontanicznie uczyniliśmy Seekofel (2738 m n.p.m.), na który prowadzi bardzo przyjemna, graniowa ferrata.
Druga galeria z sierpniowych tułaczek. Nasze chyba największe, chociaż dość przypadkowe, tegoroczne, osobiste odkrycie i absolutnie pozytywne zaskoczenie. Villgrater Berge (Villgratner Berge) – przeurocza, niewielka grupa górska, najbardziej na południe wysunięta część Wysokich Taurów, której mniej więcej dwie trzecie przynależą do austriackiego Tyrolu, a jedna trzecia do włoskiego Południowego Tyrolu. Cudownie dziki i spokojny obszar w minimalnym tylko stopniu dotknięty i zmieniony ręką człowieka. Pozbawiony zbędnej infrastruktury, kolejek, nadmiaru samochodowych dróg, za to z gęstą siecią przyjemnych szlaków w większości wolnych od technicznych trudności, idealnych dla wielbicieli ciszy, przyrody i długich, nieśpiesznych tułaczek. Grupa wyraźnie niższa niż znacznie bardziej znane i popularne sąsiednie pasma, co nie znaczy, że niewysoka. Żaden szczyt nie osiąga co prawda 3000 m n.p.m., ale aż 20 wierzchołków przekracza wysokość 2800 m n.p.m., a najwyższy z nich (Weiße Spitze) liczy sobie 2962 m n.p.m. Polecamy zwłaszcza dolinę Villgratental, w której znajdziemy wygodną bazę w jednym z sielskich osiedli (Außervillgraten, Innervillgraten), drewnianą perełkę, czyli pasterską wioskę Oberstalleralm, spacer nad Schwarzsee, gdzie w letnie dni można zażyć odświeżającej kąpieli na wysokości prawie 2500 metrów, czy też jakąś dłuższą opcję – wyprawę na sąsiadujące ze sobą najwyższe wierzchołki (Weiße Spitze i Rote Spitze), albo piękny trekking na Großes Degenhorn (2946 m n.p.m.) i jeziorka Degenhornsee oraz Falkommsee.
Jako wstęp, zanim przejdziemy do bardziej szczegółowego opisu i obrazowania naszych sierpniowych spotkań z przepięknymi górami austriacko-włoskiego pogranicza, zbiór trzydziestu zdjęć, a w nim Dolomity, Zachodnie Alpy Zillertalskie, Dolomity Lienzkie oraz najbardziej na południe wysunięta część Wysokich Taurów, czyli grupa Villgrater Berge.
W tym roku sporą część sierpnia postanowiliśmy spędzić na słonecznych, alpejskich szlakach austriacko-włoskiego pogranicza. Zanim jednak rozpoczęły się nasze całkiem intensywne przygody w Alpach Zillertalskich, Wysokich Taurach i Dolomitach, na kilka dni zatrzymaliśmy się w Salzkammergut, a konkretnie w Ebensee, żeby odrobinę rozruszać kolanowe stawy, ale przede wszystkim solidnie wymoczyć się w pobliskich, bardzo dobrze nam znanych, górskich kąpieliskach – jeziorach Traunsee, Vorderer Langbathsee oraz Hinterer Langbathsee.
Drugi wybór zdjęć z krótkiego pobytu w Salzkammergut, tym razem ilustrujących przede wszystkim północno-wschodnie rejony jeziora Wolfgangsee, gdzie znaleźliśmy bardzo tani, przyjemny i wygodny pokój w sielskim gospodarstwie od lat działającym w ramach austriackiego projektu „Urlaub am Bauernhof”.
Austriacki Salzkammergut. Nie pierwsza w naszym życiu wizyta w tym niesamowicie ciekawym górsko-kąpielowym rejonie i na pewno nie ostatnia. Tym razem odpuściliśmy sobie ferraty i wysokie szczyty, a większą część energii przekierowaliśmy na nieśpieszne pedałowanie brzegami przepięknych akwenów. Poniżej skromna galeria z tych upalnych dni, a w niej kilka odwiedzonych miejsc: jeziora Wolfgangsee, Mondsee i Attersee oraz ulokowane nad nimi urocze osiedla, m.in. St. Wolfgang, Strobl, Sankt Gilgen, czy też Unteracham Attersee.
Kolejny krótki wypad na pofałdowaną Słowację, którego tematem głównym tym razem stało się spotkanie z nieznanym nam wcześniej fragmentem Gór Strażowskich. Piękny, skalny mur, co się zwie Bosmany, położone u jego stóp wioski Kostolec i Záskalie oraz ich sielskie okolice.
Drugi raz w życiu przedeptaliśmy cały niemal rejon Sulowskich Skał i drugi raz mierzyliśmy się tam z upałem i trudną do zniesienia duchotą. Może w tym fragmencie Gór Strażowskich jest tak zawsze? ;) Na najkorzystniejsze do fotografii warunki niestety zaspaliśmy, spacer trochę nas wymęczył, ale i tak ten kolejny słowacki epizod będziemy wspominać jako bardzo przyjemny.
Jako zakończenie tematu kwietniowego wypadu do Chorwacji skromna porcja zdjęć z osiedla uważanego za stolicę całej Dalmacji. Split. Arcyciekawa miejska materia, która bujnie wyrosła na bazie monumentalnego pałacu cesarza Dioklecjana.
Porcja obrazków z tegorocznych spotkań z przyrodą okolic Szybenika. Wiosenna zieleń, skały, ale przede wszystkim woda – zarówno słona, jak i słodka. Park Narodowy Krka, wspinaczkowy kanion rzeki Čikola, wybrzeże Adriatyku…
Szybenik miał być dla nas jednym z kilku przystanków w wiosennej przygodzie, ostatecznie na tydzień stał się naszym domem. Trochę zadecydowały o tym względy pogodowe (w drugiej połowie kapryśnego w tym sezonie kwietnia chyba najbardziej słoneczny i jedyny wolny od opadów fragment Chorwacji), ale w największym stopniu urok samego miasteczka, zbudowanego z kamienia i ze światła, estetycznie ułożonego nad ujściem rzeki Krka do Adriatyku, wiosną pachnącego morzem oraz śródziemnomorską makią. Już tęsknimy za tym cudnie autentycznym osiedlem, za jego uśmiechniętymi mieszkańcami i za jego naprawdę wyborną kuchnią.
Pierwszy wybór fotografii ze spontanicznej, kwietniowej, mocno przedsezonowej wyprawy do Dalmacji w poszukiwaniu słońca i przestrzeni sprzyjającej odpoczynkowi oraz czynnej rekreacji. Niemal sam środek chorwackiego wybrzeża. Kilka, mniejszych i większych, urokliwych osiedli (Split, Primošten, Rogoznica, Szybenik), imponujący Park Narodowy rzeki Krka oraz kanion rzeki Čikola – jedna z najbardziej atrakcyjnych wspinaczkowych miejscówek, jakie mieliśmy okazję ostatnimi czasy odwiedzić. Dobry czas.
Chociaż Słowenię od kilkunastu już lat odwiedzamy dość regularnie i w wielu jej fragmentach czujemy się niemal jak w domu, są wciąż w tej pięknej krainie rejony, w których nie byliśmy nigdy, albo które znamy tylko z przejazdów. Nadrabiając część zaległości, całkiem niedawno po raz pierwszy zakotwiczyliśmy w wylegującym się nad Drawą, przeuroczym Ptuju, szczycącym się mianem najstarszego ze słoweńskich miast. Pogoda nam dopisała :)