Podczas niedawnego, z założenia wspinaczkowego wypadu na rudawskie granity aura pięknie się do nas uśmiechała oferując niemal bez przerwy bardzo przychylne, na szczęście nie nazbyt upalne temperatury i sporą dawkę podnoszącego nastrój słońca. W zasadzie trafił nam się tylko jeden dzień niepogody, który po dość burzliwych negocjacjach postanowiliśmy wykorzystać na… wycieczkę w wyższe partie Sudetów, a konkretnie – w czeską część Karkonoszy, co miało być dla nas przy okazji dość symbolicznym, pierwszym odkąd po okolicy zaczął mocno panoszyć się pewien upierdliwy wirus, przekroczeniem polskich granic. Niepozorna wizyta u naszych południowych sąsiadów okazała się wyjątkowo urozmaicona. Najpierw rankiem solidnie przemokliśmy, potem długo zmagaliśmy się z gęstą, wilgotną mgłą, aby w końcu za ten w sumie niewielki dyskomfort otrzymać całą masę nagród: zaskakująco dobry posiłek w górskim hotelu Luční bouda, kapitalne piwko w najwyżej położonym browarze w Europie Środkowej (Paroháč, 1410 m n.p.m.), a w drugiej części dnia, gdy już ustąpiły opary, przyjemny dla oka spektakl, w którym główne role odgrywały światło i górskie przestrzenie. Karkonosze znamy zbyt pobieżnie, żeby uchodzić za fachowców w temacie, ale i tak ośmielimy się twierdzić, że wybrany przez nas szlak startujący w turystycznym miasteczku Pec pod Śnieżką, biegnący nieśpiesznie obok schroniska Výrovka oraz hotelu Luční bouda w stronę wierzchołka „Królowej Sudetów” to jeden z najbardziej niezwykłych fragmentów całego pasma. Zauroczyła nas zwłaszcza Bílá louka – rozległa, w wielu miejscach wyraźnie podmokła, wierzchowinowa równina do złudzenia przypominająca pejzaże Skandynawii, czy też innych północnych krain.
Czechy, lipiec 2020.